Bez zabezpieczenia
Wczoraj przeżyłam 45 minut, które sprawiły, że na mojej głowie pojawiły się z pewnością kolejne siwe włosy. A było tak… Marianka radzi sobie z oddychaniem coraz lepiej i są dni kiedy nie potrzebuje w ogóle wsparcia tlenowego, nawet podczas jedzenia. Saturacja jest ogólnie dobra, a Mania wygląda zdrowo i radośnie. Jest Ona niezwykle żywym dzieckiem… i tu pojawia się pewien problem, sprzęt z nią przegrywa 🙂 Kiedy malutka wierci się, pręży, przekłada lub podnosi główkę czujniki rejestrujące jej saturację oraz tętno szaleją. Albo pokazują bardzo zaniżone wynika albo w ogóle nic, a przy tym piszczą na alarm niemiłosiernie. I właśnie wczoraj był taki dzień, że z naszego stanowiska słychać było non stop alarm, choć Marianka czuła się znakomicie. Jedna z pielęgniarek stwierdziła, że skoro Mania dobrze sobie radzi a ja cały czas nad nią czuwam to ona na trochę wyłączy sprzęt aby się zresetował, a my żebyśmy mogli się uspokoić. Dla mnie było to wyzwanie większe niż zdobycie górskiego szczytu. Wiem jak powinna Marianka wyglądać kiedy ma dobrą saturację, jak jej oddech powinien być częsty, itp. Ale kiedy ekran pulsometru został wyłączony lekko spanikowałam. Po kilkunastu minutach nadeszła pora karmienia… Zapytałam pań czy włączą sprzęt, a one zaproponowały abym spróbowała nakarmić bez niego, kierując się swoim instynktem i wiedzą. Oczywiście mogłam liczyć przez cały czas na ich wsparcie w razie wątpliwości. Bałam się, ale się zgodziłam… Przede wszystkim dlatego, że w domu nie będę miała wsparcie, ani zabezpieczenia tego rodzaju sprzętem. Będę musiała ufać temu co widzę i co wiem o mojej córci. Nakarmiłam Manię, może trwało to trochę dłużej niż zwykle, dwa razy prosiłam o konsultację czy wygląda dobrze, ale wspólnie nam się udało. Kiedy Mania odpoczęła po karmieniu pielęgniarka włączyła sprzęt mówiąc do Marianki, że już wystarczy “Bo mama dostanie zawału”.
To były straszne i piękne trzy kwadranse. Napędziły mi stracha, ale też nauczyły bardzo wiele. Przede wszystkim, że kiedyś musimy zaufać sobie i swemu dziecku. To tak jak z jazdą na rowerze, jeśli kiedyś nie puścimy siodełka czy drążka, którym wspomagamy dziecko, nigdy się nie nauczy jeździć. Być może upadnie, może się przestraszy, ale my będziemy blisko. Pomożemy, pocieszymy i zachęcimy do kolejnej próby. Całe życie to próba nauki jazdy na dwóch kółkach. Cały czas przed nami i naszymi dziećmi stają nowe wyzwania, często musimy zrezygnować z ciągłego zabezpieczania naszych dzieci aby mogły się czegoś nauczyć i stać się samodzielne. Stać się dorosłym.
Przede mną jeszcze wiele prób opieki nad Marianka bez pomocy sprzętu. Muszę się nauczyć ufać sobie i Jej. Na razie korzystam z zabezpieczenia sprzętowego i profesjonalizmu personelu medycznego. Ale wiem, że nadejdzie dzień, w którym ani razu nie spojrzę na ekran, nie zawołam pielęgniarki czy położnej i nie będę się bała (no może troszeczkę). Wiem, że sobie poradzę. Dla Mani i dla siebie.