To nie chłopiec!
Odkąd tylko zaczęłyśmy z Marianką wychodzić na spacery, częściej wyjmować ją z wózka w miejscach publicznych pytałam to pytanie co najmniej 100 razy: „Czy to chłopczyk?” A dlaczego? Tylko dlatego, że nie była ubrana na różowo i nie miała na swoich czarnych włoskach opaski z kokardką. Podobają mi się ubranka w różnych kolorach, nie tylko różowe. I często zdarza się, że Mania ma na sobie np. niebieskie spodenki lub inną część garderoby. Czapeczkę też ma niebieską (tu akurat nie było wyboru przy kupnie). Staram się ją ubierać w takie rzeczy, które są przede wszystkim wygodne, a przy okazji przyjemnie się na nie patrzy. A muszę przyznać, że jak jest cała ubrana na różowo to mam lekką „cofkę”. Oczywiście w Mariankowej komodzie są też i rzeczy różowe, ale staram się je tonować innymi kolorami.
Ale wróćmy do tego, co mnie irytuje. Po pierwsze kupienie dziewczynce ładnych rzeczy nie różowych graniczy z cudem. W sklepach na dziale dziewczęcym wprost bije on po oczach. Zastanawiam się dlaczego? Czy dlatego, że firmy ubzdurały sobie, że to kolor dla dziewczynek, a one skoro nie mają innego wyboru to się po prostu w nim zakochują. A może jest odwrotnie. Różowy jest tak mocnym kolorem i przykuwającym uwagę, że dziewczynki rzeczywiście go wybierają? Być może tak jest. Kiedy ostatnio byłam z Manią na zakupach, chciałam wybrać kilka cieplejszych sukienek bawełnianych. Zawsze wszystko Mariance opisuję i pokazuję. Tym razem w oko wpadła mi fajna sukienka w dwóch wersjach kolorystycznych: szara w różowe róże i różowa w szare róże. Najpierw pokazałam jej tę szarą i co usłyszałam? Głośne „Nie!” (ulubione słowo Mani). A kiedy dla żartu pokazałam jej drugą – zaśmiała się i gaworzyła. Więc kupiłyśmy tę, którą wybrała.
A co mnie jeszcze irytuje a pro po różowego? Że wkładamy w schematy nasze dzieci już od najwcześniejszych dni ich życia. Społeczeństwo narzuca jakie kolory są dla chłopca, a jakie dla dziewczynki. I choć z pewnością wynika to z wielu czynników, powinniśmy mieć możliwość ubierania nie tylko dzieci w takie kolory jak nam pasuje. Bo skoro dorośli wybierają czy pasują im bardziej pastelowe, zimne, ciepłe… kolory to dlaczego dzieci mają być „gorsze”. Mojej Mariance po prostu wspaniale jest w błękicie, takim jasnym pastelowym. Pasuje jej do karnacji i jakoś tak weselej w nim wygląda. Nie powiem, w różowym też nie wygląda źle – może dlatego, że ładnemu we wszystkim ładnie ;). Jednak ja jako matka chciałbym nie czuć presji związanej ze strojem mego dziecka, zwłaszcza jeśli ma dopiero kilka miesięcy. Dziś to presja na mnie, za kilka lat przejdzie na Manię. Bo już dzieci w przedszkolu zwracają uwagę jak ubrani są inni.
Tak więc nie narzucajmy ani rodzicom ani dzieciom w jakie kolory czy fasony mają wybierać, bo jest tyle ważniejszych rzeczy na tym świecie. Przecież w błękitnym ubranku może być ukryta prawdziwa mała dama 🙂
Diana
8 września 2016 at 11:13Zgadzam się w pełni, też miałam z tym problem jak moja córka była mniejsza, teraz ma już prawie 5 lat i już łatwiej znaleźć rzeczy w innych kolorach (i rozsądnych cenach! Bo to też jest sztuka) 🙂
Pozdrawiam z przeciwnego końca Polski ?
Sylwia Wesołowska
8 września 2016 at 13:47Liczę na to, że z czasem będzie łatwiej. A co do cen to też masz rację. Im mniejszy rozmiar tym większa cena. Najdroższe były 48 – 50, na szczęście udało się odkupić od innych mam wcześniaków. Prawie nie używane, bo wiadomo trzy tygodnie i następny rozmiar 🙂
Również pozdrawiam zachód Polski 🙂