Mamy nie biora zwolnienia
Ten slogan pojawił się jakiś czas temu w jednej z reklam telewizyjnych, ale doskonale oddaje charakter macierzyństwa. Zresztą sama niedawno się przekonałam o tym na własnej skórze. Bo choć odkąd Marianka się urodziła już kilka razy byłam przeziębiona, to udało mi się i dałam jakoś radę funkcjonować normalnie. Ale tym razem było inaczej.
Po pierwsze przeziębiłam się podczas naszego czterodniowego wyjazdu do teściów, więc nałożyło się jeszcze na to zmęczenie. A przede wszystkim w tym samym czasie Marianka po raz pierwszy gorączkowała, na szczęście okazało się, że to był wstęp do ząbkowania. I czy w tym wszystkim jest miejsce na moją gorączkę, ból głowy i mięśni? No chyba nie… Nie powiem córeczce, że Jej nie przytulę, bo się źle czuję. Przecież 10 miesięczne dziecko tego nie zrozumie. Zresztą sama się denerwowałam Jej gorączką i chciałam być jak najbliżej aby pomóc, po prostu być. Zresztą większość mam, też pewnie czuło lub poczuje coś podobnego. Wtedy odkładamy nasze samopoczucie na dalszy plan i skupiamy się na dziecku. Zresztą robimy tak nie tylko wtedy kiedy i ono źle się czuje. Tak naprawdę są chyba dwa najważniejsze aspekt w sytuacji chorej mamy (oczywiście mówimy tu o chorobach czasowych). Pierwszy to to, że zapominamy o siebie zadbać. Drugi, że nie chcemy lub nie dostajemy wsparcia od innych osób, w tym od taty dziecka.
Jeśli chodzi o pierwszy z „grzechów” chorobowych mam, to muszę przyznać, że ja również mam z tym problem. Choć pracuję nad tym. Nie dbamy o swoje zdrowie, nie badamy się, zawsze coś innego jest ważniejsze. Zawsze zdrowie dzieci jest przed naszym. Tylko czy zdajemy sobie sprawę, że to gra na krótką metę? Lekarz zapytała kiedyś moją koleżankę, która miała wątpliwości czy się diagnozować i leczyć, czy chce wychowywać swoje dzieci? Bo jeśli Jej coś się poważnego stanie to kto się zajmie dziećmi. No właśnie jeśli poważnie się rozchorujemy, bo nie doleczyłyśmy np. przeziębienia to na jakie życie skazujemy nasze dzieci? Mnie ta myśl zawsze skłania do działania.
Kolejna sprawa to wsparcie. My tytanki, zawsze damy radę. Jak nie my to kto? Zawsze, wszędzie, wszystko. Oczywiście są sytuacje kiedy kobiety nie mają wsparcia, bo po prostu są z dziećmi same… Ale czasami jest tak, że blisko są osoby, które mogłyby pomóc, ale my im nie dajemy. Bo mąż się nie zna, mama się rządzi, a przyjaciółkom nie warto zawracać głowy. A te osoby chętnie by pomogły. Bo to nie prawda, że we wszystkim jesteś niezastąpione. Bolesne, ale prawdziwe. Czasami trzeba dać sobie pomóc. Ja mam to szczęście, że mój cudowny mąż nie tylko mnie wspiera emocjonalnie, ale też fizycznie. I ten tydzień kiedy obydwie z Marianką czułyśmy się źle, wziął wolne i została z nami w domu. I choć pewnie jeszcze jakiś czas temu powiedziałabym, że dam radę sama, to już zmądrzałam i daję sobie pomóc. Bo przecież On też jest rodzicem Marianki i chcę dla Niej jak najlepiej. Jest moim mężem i chce się o mnie troszczyć… więc mu na to pozwalam 🙂
Bądźmy mądre i mądrze dbajmy o siebie, żeby żyć dla naszych dzieci. Ja się tego uczę… Wy też spróbujcie 🙂 Bo mamy może i nie biorą zwolnień ale czasami mają prawo wagarować…