Inkubator to nie brzuch
Teraz już mogę to powiedzieć głośno i wyraźnie: INKUBATOR TO NIE BRZUCH!
Dlaczego teraz? Bo już mogę jakoś spokojnie wracać myślami do pierwszych tygodni życia Marianki. Wiem, że wielu znajomych i rodzina chcieli nas pocieszyć, nie bardzo wiedzieli co powiedzieć, więc najczęściej padało stwierdzenie, że Mania poleży w inkubatorze, podrośnie i wszystko będzie dobrze, że to tak jakby była w brzuchu. Niestety to nie prawda. Inkubator spełnia ważne ale tak naprawdę tylko dwie funkcje: reguluje temperaturę i wilgotność ciała. Oczywiście bez tego wcześniaki nie mogą sobie poradzić, ale tak naprawdę w większości przypadków jeśłi dziecko trafia do inkubatora to z pewnością ma o wiele więcej problemów niż tylko termoregulacja.
Wcześniaki – zwłaszcza urodzone przed 32 tygodniem – mogę mieć najróżniejsze problemy, w których inkubator sam w sobie nie pomoże. Potrzebują respiratora lub “cepapu”, pomp dawkujących leki i jedzenie, regularnych prześwietleń, USG całego ciała, kontroli pracy serca, pracy układu pokarmowego, rozwoju wzroku… Często potrzebują zabiegu związanego z retinopatią lub przewodu botalla. Mają naczyniaki, wzmożone lub obniżone napięcie mięśniowe… przetaczanie krwi, podawanie osocza…
Wiedząc o tym wszystkim (a raczej dowiadując się w trakcie) stwierdzenie inkubator = brzuch jest jednym ze zdań, których rodzice wcześniaków nie mogą przetrawić. Wiemy, że tak naprawdę trudno zrozumieć co to znaczy mieć wcześniaka jeśli się tego nie przeżyło. Najłatwiej jest nam rozmawiać miedzy sobą, ale też każdy z nas przeżywa tę sytuację po swojemu. Jedni z nas mają ochotę opowiadać o stanie swego dziecka, inni wolą zachować wszystko dla siebie. Ktoś woli odpowiadać na pytania osobiście, ktoś inny woli informować wszystkich za jednym zamachem (tak jak np. ja poprzez bloga). Czy to znaczy, ze nie warto rozmawiać z rodzicami wcześniaków, które są w szpitalu? Warto zapytać jak można pomóc, czy potrzebuje rozmowy. Z mojej perspektywy (i kilku innych rodziców) nie trafionym pytaniem jest: “Jak się czujesz?”. Bo przynajmniej ja starałam się nad tym nie zastanawiać, bo wiedziałam, że jest szansa na rozsypanie się na kawałki.
Zanim urodziła się Marianka nie miałam o tym wszystkim pojęcia. Wiedziałam, że rodzą się wcześniaki, że nie jest to proste, ale tak naprawdę było to daleko ode mnie. A ponieważ rodzi się coraz więcej wcześniaków, może warto aby mówić o tym więcej i aby jeśli komuś się to przydarzy (czego nikomu nie życzę) miał podstawową wiedzę i mógł się jakoś łatwiej odnaleźć w nowej sytuacji. Bo trzeba powiedzieć głośno, że wcześniaki to niesamowicie waleczna dzieciaczki, a ich rodzice choć nie wiadomo do końca jak, są w stanie znieść wszystko dla swoich maluszków. Ale niestety wsparcia mogą szukać jedynie wśród rodziny, innych rodziców i personelu na oddziale, bo niestety nasze państwo nie dostrzega specyficznej sytuacji w jakiej się znaleźli. Nie mówię już, o tym że większość tatusiów ma organiczny kontakt z dziećmi nawet w ciężkim stanie, bo muszą wracać do pracy. Ale przede wszystkim o mamach, które spędzają często kilka miesięcy kursując między domem, a szpitalem – zabierają do domu dzieci, które rozwojowo są jak noworodki, a muszą wracać do pracy po roku kiedy maluchy jeszcze maja przed sobą długą drogę. Dlatego sporo z nich nie wraca do pracy i jest pozbawione dochodu. Bo, który pracodawca jest w stanie zaakceptować wizyty u lekarza z dzieckiem nawet kilkanaście razy w miesiącu.
Ale mimo tego wszystkiego być rodzicem wcześniaka to nie tylko wyzwanie, ale coś pięknego… Bo widzisz jak ta kruszynka, która nie ważyła nawet kilograma zmienia się w cudownego dzieciaczka, który walczy o swój rozwój… Walczy i jeśłi jest wspierany to zwycięża… Moja Marianka zwycięża codziennie…
Agnieszka
17 sierpnia 2016 at 19:13Gabrysia jest z 27tc,jest moją bohaterką.
Dużo zdrowia dla Mani a dla ciebie siły i cierpliwości
Sylwia Wesołowska
18 sierpnia 2016 at 13:59Dziękuję i wzajemnie 🙂
Agnieszka
28 sierpnia 2016 at 08:18“Oj po co sie przejmujesz, chlopcy poleza w INKUBATORKU i wyjda bez zadnych problemow” – tekst wypowiadany dodatkowo z taka ignorancja, ze wlos mi sie jezy na samo wspomnienie… 😉
Sylwia Wesołowska
29 sierpnia 2016 at 13:09Doskonale Cię rozumiem. Zaraz po urodzeniu Marianki wcale mi to nie pomagało, a wręcz dobijało. Bo nie chciało mi się każdemu tłumaczyć z osobna, że to tak nie jest. Chyba dlatego powstał na blogu “Mania i Ja”